poniedziałek
piszę po powrocie z Teatru Polskiego, gdzie byłem na… operze (naprawdę, teraz już nie wiadomo, gdzie człowieka opera dopadnie) dokładniej – na Flisie Stanisława Moniuszki, rzeczy interesującej przede wszystkim dlatego, że zaprezentowanej w wersji kameralnej, na dziesięć instrumentów, z czasów autora, czyli możliwe, że mówiącej nam o dziełku więcej niż późniejsza orkiestracja (oryginał partytury zaginął), był to gwóźdź programu Festiwalu Moniuszki, a zarazem kontynuacja przedsięwzięcia prezentowania mniej znanych jego utworów przez poznańską operę, co zaczęła Paria wystawiona w Arenie, całkiem możliwe, że moje najważniejsze przeżycie operowe, z nadawania jej na OperaVision zostało trochę materiałów, no i jest też nagranie (audio tylko) zrobione dla Naxosa
wtorek
staram się nie nadużywać słów w rodzaju „wyjątkowe” czy „nadzwyczajne”, ale w przypadku nowego albumu Lukasa De Clercka trudno mi znaleźć inne, bo też rzecz jest raczej nietypowa: we współpracy z budowniczym instrumentów muzyk zrekonstruował starożytny aulos i gra na nim… no i znów – powiedzieć, że drony, to naprawdę uchybić temu materiałowi, gdyby chcieć porównać brzmienie do innych instrumentów, no to może dudy, trochę portatyw, czasem akordeon, ale to i tak bardzo odległe tropy, może jeszcze rój pszczół, trąby jerychońskie albo syreny alarmowe, jednym słowem: tip!
środa
no i znów poprzedni tydzień minął bez hiphopu i znów nikt nie protestował, ale ja będę nadal próbował, tym razem taki klasyk, ale jak się okazuje nie tak znany, jakby mi się wydawało (oczywiście, że nie są nawet wspomniani w Całym tym rapie), czyli Sfond Sqnksa, zacnie funkujący hiphop, który pięknie buja
czwartek
nie pojadę na Unsound i nie posłucham DJ/rupture, ale pójdę na Spontaneous Music Festival i posłucham Johna Butchera, między innymi oczywiście, ale to postać porównywalnie dla mnie ważna, choć w innym obszarze, bo jedna z tych osób, która otworzyła mi uszy na to, co zwie się swobodną improwizacją czy nawet bardziej improwizacją elektroakusytczną (EAI), angielski rzeźnik zagra także solo, na co się bardzo cieszę i na pewno będzie inaczej niż na tym albumie, choć pewnie też jakoś podobnie, no i całym festiwal się w ogóle ekstra zapowiada
piątek
kolejne odkrycie sklepowe, tzn. o tym, że Lydia Lunch istnieje wiedziałem, ale w sumie za bardzo jej nie słuchałem, no a że mamy dwie płyty na stanie, to postanowiłem sprawdzić – My Lover The Killer z Markiem Hurtado jest bardzo nastrojowa, mroczna, przez co nie zawsze jest dobry moment, żeby ją puszczać, ale hasło jazz noir, którym jest opatrzona pasuje też do Queen of Siam, która jest nawet bardziej konwencjonalnie jazzowa chwilami, aczkolwiek w taki fajnie niepokojący, pogięty sposób
sobota
w swoim portrecie Stoned to Death z braku miejsca zaledwie wspomniałem o Hever, a jest to rzecz do której wracam i choć oczywiście ja się nie znam na tym całym gitarowym graniu, to w moim mniemaniu jest to prawilne łojenie
niedziela
na spokojnie czy nie? oto jest pytanie, napiszcie, jak wolicie, a coś uradzimy, tymczasem opcja pierwsza klika sobie tu, a druga tu